sobota, 22 października 2016

14-16.10.2016 Jesienna Goplanica

Na Goplanicę wybrałem się z kolegą Mareckim, który miał przyjemność łowić tutaj już kilka razy. Ja odwiedziłem tą wodę pierwszy raz w życiu i jestem pod wrażeniem... Piękna dzika komercja, umieszczona w środku gęstego, liściastego lasu. Szczególnie urokliwe miejsce właśnie jesienią, gdy liście nabierają czerwono żółtych kolorów. Woda pełna zaczepów, powalonych drzew, korzeni i twardych zawad gdzie łatwo stracić rybę czy zestaw. Bez pontonu ani rusz.
Godzina 6ta rano, my już po przepakowaniu się w jedno auto jedziemy w kierunku Elbląga, rozmawiając oczywiście o karpiach, dla odmiany :P. Około 10tej jesteśmy na miejscu, dmuchamy ponton i żeby nie nosić gratów przez las, płyniemy na zarezerwowane stanowisko. Wita nas słoneczna i wietrzna pogoda, po ostatnich tygodniach deszczu to miła odmiana, mimo że temperatura jest niska.
Zaczynamy od sondowania łowiska. Marek pokazuje swoje stare miejsca, z których wyciągał ryby a ja staram się zapamiętać jak najwięcej szczegółów na przyszłość. Ze względu na porę roku i niską temperaturę chcemy spróbować łowienia na głębszych partiach zbiornika. Pierwsze zestawy wędrują na 4-5m - półki na dnie w pobliżu trzcin oraz okolice powalonego do wody drzewa.
W czasie sondowania wpływamy w osłoniętą od wiatru zatokę schowaną za trzcinami, które oddzielają to miejsce od naszego stanowiska. Sonda pokazuje równy blat o głębokości 3m i o dziwo, ryby przy dnie. Krótka burza mózgów i decydujemy się postawić tutaj 2 zestawy, których żyłki łamiemy na trzcinowym cyplu. Przyznam się, że pierwszy raz łowię w miejscu, którego nie widać z obozowiska, ponieważ jest zasłonięte szerokim pasem trzcin. Ale skoro mamy ponton, to możemy pozwolić sobie na trochę kombinacji, w przypadku brania umawiamy się na hol z pontonu aby zniwelować ryzyko straty ryby w trzcinach lub zaczepach za nimi.
Zestawy wywiezione, a my grzejemy się herbatą z prądem oraz gazowym piecykiem. Szybko mija czas i zmęczeni aktywnym dniem kładziemy się spać około 22giej. Idę do namiotu, a tu odjazd na kiju za trzcinami... Wołam Marka, ale ten nie chce się ruszyć z ciepłego materiałowego domku, myśli że żartuję :D. Po chwili przekonywania jednak decyduje się wyjść, łapie podbierak i wskakuje do pontonu, gdzie ja czekam na hol z wody. Silny wiatr skutecznie utrudnia wiosłowanie i obniża odczuwalną temperaturę. Na szczęście adrenalina blokuje informacje o chłodzie, dzięki temu możemy skupić się na walce z rybą. Czekam z pompowaniem dopóki nie przepłyniemy za trzcinowy cypel. Nie ma sensu na siłę ciągnąć karpia w krzaki, jak możemy holować go ze środka wody. Na szczęście gdy dopływamy na teoretycznie bezpieczną strefę, ryba w dalszym ciągu jest na końcu zestawu. Dzielnie walczy do samego końca i zmęczona trafia do podbieraka. Mamy pierwszego karpiszonka :)
Wracając na stanowisko adrenalina przestaje działać, zziębnięci ważymy rybę i pakujemy ją do worka na resztę nocy. Szykujemy zanętę, cieplej się ubieramy i płyniemy ponownie postawić zestaw w szczęśliwym miejscu. Teraz już bardzo zmęczeni kładziemy się spać do rozgrzanych piecykami namiotów.
Budzę się około 8mej rano, pojedyncze piki sygnalizatora prowokują mnie do uchylenia drzwiczek. Widzę, że hanger wywiezionego w nocy zestawu wisi ciut niżej niż powinien. Podchodzę do wędki i czekam czy coś się wydarzy. Sygnalizator milczy więc wracam z powrotem do namiotu, jednak ledwo zamykam suwak drzwi, słyszę kolejne piknięcia. Tym razem hanger opadł jeszcze niżej, mało się zastanawiając szybko podnoszę kij, zwijam trochę luzu i lekko podcinam. Po drugiej stronie czuć tępy ciężar, wskakuję do pontonu i wołam Marka, musimy płynąć. Ten nauczony nocnym doświadczeniem, najpierw ubiera się cieplej, a potem chwyta za wiosła. Znowu kierunek trzciny, skąd zaczynamy prawdziwy hol i walkę z karpiszonem. Tym razem trwa to dłużej, silna ryba nie daje za wygraną i zanim się podda zużywa całą energię. Piękny, długi, pełnołuski karp trafia do podbieraka, a po paru minutach na matę. O takiej rybie marzyłem jadąc na Goplanicę. Nieskazitelny sazan z trudnego leśnego jeziorka :).
Po południu zmieniamy taktykę i kije z najgłębszych miejsc wędrują na płytsze części wody. Mój zestaw wywozimy pod same trzciny, bałwanek z kulki samoróbki oraz małego pływaka zostaje położony około 1m od pasa trzcin, na głębokości 2m. Garstka kukurydzy, orzechów, drobnego pelletu i parę kulek sypnięte w punkt, to jedyne nęcenie o tej porze roku. Hamulec kołowrotka ustawiony na sztywno, z lekkim zapasem tylko po to, aby kij nie spadł z podpórek podczas brania. Po godzinie mam jedno piknięcie na sygnalizatorze i wędka już tańczy trzymając się tylko na tylnym gripie. Podcinam i zaczynam holować karpiszona. Powoli pompuję go coraz bliżej w kierunku naszego stanowiska. Niestety kilkanaście metrów od brzegu, ryba szarpie łbem i pęka przypon... Plecionka pod śruciną się przetarła... Jest nauczka na przyszłość, trzeba zmienić śruciny albo zwracać większą uwagę na stan przyponu.
Reszta zasiadki mija już bez brań. W niedziele rano zwijamy sprzęt i pakujemy się do auta, żeby przed wieczorem być w domach. Pomimo zimnej i wietrznej pogody udało się złowić dwie ładne ryby na nowej wodzie. Piękny sazan z nawiązką wynagradza wszelkie trudy związane z tym wypadem :). Jeżeli mowa o samej Goplanicy, to intrygująca woda, na którą mam nadzieję wrócić w przyszłym roku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz