piątek, 18 listopada 2016

11-13.11.2016 koniec sezonu?

Zima zbliża się wielkimi krokami i z każdym dniem uświadamiam sobie, ze za chwilę karpiowe wędki wylądują w kącie pokoju na kilka miesięcy. Co prawda sezon miałem wyjątkowo udany, jednak świadomość tak długiej przerwy każe wykorzystywać okazje i nawet pomimo złej pogody, wyruszyć nad wodę.
 
Weekend 11-13ty listopada, razem z Markiem i Maćkiem umówiliśmy się na pobliskiej małej żwirowni komercyjnej. Niskie temperatury i zapowiadane opady śniegu, skutecznie odstraszają przed bardziej wymagającymi wodami. Dlatego wybieramy łowisko niewielkie, z dużą populacją karpi, mając nadzieję, że mimo bardzo zimnej wody, uda się sprowokować chociaż jedno branie.
 
Po rozłożeniu wszelkich niezbędnych klamotów na stanowisku, czas na położenie zestawów. Tym razem wspieram się łódką z echosondą, która pomaga namierzyć głębsze partie wody, oraz pobliskie nierówności dna. Pierwszy zestaw wywożę na skraj najgłębszej wody. Sypką zanętę z dodatkiem kukurydzy i orzechów formuję w niewielkie kulki i umieszczam razem z zestawem w komorze łódki. Na włosie kulka własnoróbka podpięta małym popkiem.
 
Drugi zestaw kładę na półkę na głębokości około 2,7m. Mam nadzieję, że ryba trzymająca się najgłębszej wody, wypłynie na to pierwsze wypłycenie w poszukiwaniu pokarmu. Tutaj zmieniam lekko taktykę nęcenia – garść kukurydzy z orzechami, parę ziaren pelletu 8 i 14mm, plus trochę CSLa, to wszystko wędruje do łódki. Na włosie tygrysek podpięty małym popkiem ananasowym. Oba przypony zawiązane z bardzo sztywnej plecionki w otulinie, z dużymi hakami nr 2 i pozycjonerami. Sporo osób nie zgodzi się z moim przyponem, ale ryby na tej wodzie są mocno przełowione i co za tym idzie pokaleczone. W tym przypadku zastosowanie dużych haków zwiększa moją szansę na udane zacięcie i hol.

 
Zestawy leżą w wodzie, więc nie pozostaje nam nic innego jak czekać. Centralka na szyję, herbata z pigwówką w rękę i lecę do maćka posiedzieć w nagrzanym namiocie i popitolić, jak zwykle o karpiach.
 
Dzień mija szybko, nastaje mroźny wieczór wraz z opadami śniegu. Coraz większa warstwa białego puchu ląduje na łowisku, tworząc iście bajkowy klimat. Kładziemy się spać, bez nerwów. Biorąc pod uwagę cztery stopnie mrozu i trzy stopnie wody, nie liczymy na żadną aktywność karpi.
 
Po czwartej rano budzi mnie centralka, w pierwszej chwili nie wierzę i przed oczami mam któregoś z chłopaków, robiącego sobie jaja przy moich wędkach. Jednak po otwarciu namiotu, widzę przyklejony do wędki hanger i żadnego z towarzyszących mi kompanów. Podcinam zamarzniętą wędkę, śnieg spada z kołowrotka, żyłka trzeszczy na przelotkach, a kij ugina się pod ciężarem ryby na drugim końcu zestawu. Wołam Maćka, który prosił o pobudkę, gdyby ślepym trafem coś się wydarzyło. Po kilku chwilach obaj stoimy mocno zaskoczeni nad karpiem pływającym w podbieraku. Odhaczenie ryby i zapakowanie jej do worka w tak niskiej temperaturze to wyczyn, po którym skostniałe ręce dochodzą do siebie przez następne pół godziny. Nie ma mowy o wywózce, tylko ciepły śpiworek i czekamy aż się rozwidni.
 
Rano wyłaniam się z namiotu i zastaję pełnowymiarową zimę… Połowa łowiska w lodzie, na brzegach warstwa skrzypiącego śniegu i nadal ujemna temperatura. Widząc czyste niebo czekamy z sesją zdjęciową na wychodzące zza horyzontu słońce.  W międzyczasie łódka pomaga rozkuć przybrzeżny lód i ponownie stawiam szczęśliwy zestaw na uskoku dna, z którego udało się wyholować nocnego karpia.
 
Po chwili kije są gotowe na ewentualne branie, więc czas na sesję i ważenie nocnej zdobyczy. Wyciągam lodowaty worek z wody i już na macie walczę z przymarzniętym suwakiem. Mróz zdecydowanie przyspiesza moje ruchy i po chwili trzymam w rękach listopadowego grubaska. Ryba nie należy do największych, ale zdjęcie na zimowym tle, to jest coś, o czym marzyłem już kilka lat. Parę fotek i karp w dobrej kondycji wraca do wody, a ja znowu lecę ogrzać skostniałe łapki.
 
 
Do końca zasiadki nie mamy już żadnego kontaktu z rybą. Grzejemy się napitkiem i czas spędzamy na rozmowach o sukcesach z mijającego sezonu, a także planujemy zasiadki na nadchodzący rok. 
 
Pogoda dała nam trochę popalić, trafiliśmy na najzimniejszy dotychczasowy weekend. Mimo to udało się wypracować jedno branie i szczęśliwie wyholować jesienno zimowego karpia. 
Mam nadzieję, że nie było to jeszcze zakończenie mojego sezonu, ale gdyby, to jestem bardzo zadowolony z wyniku i z niecierpliwością czekam na kolejną możliwość spędzenia czasu nad wodą.

1 komentarz: