piątek, 30 października 2015

Jesienna wyżerka na Krzyczkach

Jest 26ty października, wyczekany dzień zasiadki na pobliskim łowisku. W chłodzie poranka pakuję niezbędny sprzęt do auta i wyruszam na polowanie. Po godzinie melduję się na miejscu i zaczynam rozkładanie całego majdanu. Na pierwszy ogień namiot, wszystkie rzeczy związane z biwakiem oraz cały tzw. carp care, czyli mata, worek, podbierak itp.. Teraz czas na kije oraz zestawy końcowe. Znam już co nieco tę wodę i mam swoje ulubione przypony, prosty claw rig na kurv shanku ze skróconym pozycjonerem sprawdza się świetnie. Mieszanka zanętowa głównie z ziaren i pelletu to też bardzo prosty ale piekielnie skuteczny przepis, w odpowiednim miejscu potrafi narobić solidnego zamieszania :D.

Kije w wodzie, słonko zaczyna grzać, a kolory jesieni nabierają mocy. To chyba najładniejsza pora roku na karpiowe zasiadki, jest chwila żeby pobawić się w fotografa i uwiecznić kilka widoczków.
 

Niezwykle krótki dzień szybko mija, więc już o 17tej robi się ciemno, a temperatura gwałtownie spada. Jednak nie chcę spędzać całej zasiadki zamknięty w namiocie, dlatego siedząc przy otwartych drzwiach staram się namierzyć skąd dochodzą odgłosy spławów.
Nie jestem fanem trzymania zestawów dłużej jak kilka godzin w wodzie, szczególnie na tak małych wodach, oczywiście zdarza się, że nie przerzucam wędki przez dobę, ale niezwykle rzadko. Jestem zdania że karpie, tak jak inne zwierzęta to ciekawskie stworzenia i wszystko co nowe jest interesujące. Dlatego jeżeli prze 3-6h nie mam brania, wychodzę z założenia, że dalsze czekanie w tym miejscu to strata czasu i trzeba ryb poszukać gdzie indziej. Tak też na tej zasiadce, nie trzymam zestawu w jednym miejscu dłużej jak 4h. Wyjątkiem jest tylko noc, kiedy nie chce mi się przestawiać wędek po ciemku, szczególnie gdy dno jest zróżnicowane i parę metrów może zmniejszyć szansę na branie.
Dlatego też kiedy po raz trzeci usłyszałem spław po prawej stronie zbiornika, nie wytrzymałem, zwinąłem jeden kij i wywiozłem w tym kierunku, na skraj podwodnej skarpy, gdzie głębokość szybko spada z 2 na lekko ponad 3m. Po dwóch godzinach mam branie właśnie na ten zestaw,  szybki hol, chwila walki pod brzegiem i w podbieraku jest karp. Waga pokazuje 9kg, a ja próbuję sieknąć zdjęcie samowyzwalaczem, co okazuje się niezwykle trudne w panujących dookoła ciemnościach. Ryba niestety nic nie ułatwia i jak łatwo się ją holowało, to tak teraz szaleje na macie i nie daję się szybko ustawić do fotografii.
Reszta nocy mija spokojnie, wstaję około 7mej rano, wychodzę z namiotu... a tam zima. Gruby szron pokrywa cały sprzęt, worek przymarzł do maty, a podbierak do ziemi. Dodatkowo klimat potęguje bardzo gęsta mgła. Jest zimno ale pięknie, warto trochę pomarznąć żeby połowić w takich warunkach.
Wypływając z kolejną wywózką uważnie przyglądam się echosondzie, celuję w prawą część zbiornika, gdzie w nocy były spławy i znajduję to czego szukałem. Kilkanaście metrów od drugiego brzegu gdzie głębokość to ponad 3m widzę stado ryb ustawione przy samej podwodnej skarpie na 2m. Zestaw z odrobiną zanęty kładę blisko tego spadku w nadziei, że ryba wyjdzie z głębszej wody na żer. Tak też się stało. W ciągu dnia do godziny 22giej złowiłem 7 karpi, z czego największy to 14kg, a następny 13,5kg. Dopełnieniem kompletu były trzy 9tki i kilka mniejszych niedźwiadków.
Szczęśliwy ale zmęczony, nastawiłem sobie budzik na 6tą i poszedłem spać. W nocy była cisza, nic nie pikało i miałem szansę odbudować zapasy energii. Rano sytuacja z mrozem się powtórzyła, znowu wszystko zamarzło. Postanowiłem poprawić położenie zestawu, ponieważ ostatnie branie było przed 22gą i wywózka w całkowitej ciemności nie jest wystarczająco precyzyjna.

Nie minęło 30min od położenia zestawu kiedy hanger wisi pod kijem a sygnalizator błaga o zacięcie. Walka we mgle, szron na wędzisku, marznące ręce i napędzająca mnie adrenalina, tak w skrócie można opisać poranny jesienny hol misia. Mija kilka minut i lampas ląduje w podbieraku, a następnie  na zamarzniętej jeszcze macie. Szybko polewam rybę wodą i wyhaczam. Odklejam worek od maty i wrzucam go na stojak z wagą. Odskrobuje wskazanie i widzę 11,5kg, piękny początek mglistego dnia. Chwila walki przy samowyzwalaczu i rybka wartko odpływa w swoją stronę, a ja zanim coś zrobię to muszę ogrzać skostniałe dłonie.
Czas szybko mija, a moja zasiadka dobiega końca. Podczas pakowania mam jeszcze jedno branie i rybka około 6kg jest sprawnie odhaczona i wypuszczona. Biorąc pod uwagę porę roku i stosunkowo niską temperaturę wody, wypad zaliczam do mega udanych. Mam nadzieję, że pogoda i praca pozwolą na przynajmniej jeszcze jedną zasiadkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz